poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział I


    W człowieka przemieniłem się o świcie, leżąc pośród tak dobrze mi znanej i kochanej leśnej gęstwiny. Wiedziałem, że muszę wrócić do domu, zobaczyć co u pozostałej części sfory, lecz byłem wykończony. Leśna ściółka chłodziła moje rozgrzane plecy i wprawiała w stan błogiego spokoju. Patrzyłem w górę, ponad wierzchołki drzew nie mogąc nasycić się widokiem nieba, które powoli odrywało się kolorami od granatowej poświaty nocy. Nie wiedziałem dlaczego, ale taki widok skołował mnie swoim pięknem. 
    Po dziesięciu minutach bezustannego wpatrywania się w niebo, powróciłem myślami do rzeczywistości. Jak oparzony w pośpiechu podniosłem się z ziemi, gdyż zdałem sobie sprawę, że jak zawsze po przemianie w człowieka jestem zupełnie nagi. 
     Nienawidziłem tego typu sytuacji.
   Rozejrzałem się wokół i bez problemu rozpoznałem moje położenie. Na szczęście byłem w pobliżu rodzinnego domu i wystarczyło kilka minut, aby do niego dotrzeć. 
    Przedzierałem się przez leśne gęstwiny, które w postaci człowieka nie były już tak łatwe do pokonania. Co jakiś czas wymawiałem przekleństwa pod nosem, gdy jakaś szyszka lub igły wbijały się w moje bose stopy. Po drodze bacznie obserwowałem okolicę, gdyż zbliżałem się do terenów mieszkalnych i nie chciałem aby ktoś zauważył mnie zupełnie nagiego. Taka osoba od razu zadzwoniłaby na policję mówiąc o tym, że jakiś wariat grasuje po tutejszych lasach. Wtedy najszybciej wylądowałbym w psychiatryku, odizolowany od reszty świata.
    W oddali zobaczyłem zarys tyłów mojego domu. Był on niewielki, ale bez trudu mógł pomieścić całą naszą sforę. Budynek wykonany był z czerwonej cegły i do złudzenia przypominał domki z różnego rodzaju baśni i opowiadań. Niezaprzeczalnie uwielbiałem spędzać tam swój wolny czas pomiędzy przemianami. W środku było ciepło, przytulnie i lodówka, ku uciesze domowników, zawsze była pełna. 
    Gdy byłem w dostatecznie bliskiej odległości, puściłem się biegiem ku tylnym drzwiom. W kilka sekund byłem u celu i bez wahania pociągnąłem za okrągłą gałkę, która bez problemu ustąpiła, wpuszczając mnie do środka. Wydawać by się mogło, że dom jest zupełnie pusty, lecz już chwilę potem ciszę przerwały głośne śmiechy, dochodzące z salonu. 
    W pośpiechu zakryłem się wiszącym w korytarzu płaszczem, abym to nie ja był obiektem wyśmiewań mojej sfory. Gdy miałem pewności, że ubranie ukrywa choć trochę moją nagość, przekroczyłem próg salonu. Wszystkie twarze zwróciły się w moim kierunku. Na kanapie siedzieli Kian, Thor i Niels, którzy do jeszcze niedawna oglądali w telewizji głupawy film komediowy. Myślałem, że zaraz zaczną się ze mnie nabijać, lecz oni tylko patrzyli na mnie ze strachem wybałuszonymi oczami. Pytająco uniosłem brwi, oczekując jakiegoś wyjaśnienia ich zachowania.

- Gdzie reszta?  -  rozejrzałem się po malowniczym salonie, przerywając niezręczną ciszę.
- To lepiej ty nam powiedz, dlaczego jesteś w krwi?  -  zapytał Thor, próbując zachować normalne brzmienie głosu.

    Dopiero po jego słowach zdałem sobie sprawę z tego, że miał rację. Mój blady tors, jak i twarz pokryte były zaschniętą krwią białego wilka. Teraz to oni oczekiwali wyjaśnień, widząc, że spostrzeżenie Thor'a spłynęło po mnie jak po kaczce. Ja tylko wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem, czy jeśli opowiem o tym, że zabiłem nieznanego wilka, chłopcy przyjmą to tak spokojnie, jak ja wiadomość o tym, że oblepiony jestem krwią.

- Chłopie, gadaj co się stało  -   zażądał Kian, unosząc głos o jedną oktawę wyżej.
- Zostałem zaatakowany przez obcego wilka, który chciał odebrać nam terytorium  -   odparłem jednym tchem, czekając na ich reakcję.
- I co tak po prostu go zabiłeś?  -  zapytał najmłodszy z nas, Niels.
- A co innego miałem zrobić? - Pytająco spojrzałem po wszystkich zebranych twarzach. - Miałem mu odpuścić i czekać aż nazbiera swoich i nas zaatakuje?
- Dobra gościu, nie bulwersuj się  -  powiedział z gestem obronnym Thor.  -  Młody po prostu nie potrafi sobie czegoś takiego wyobrazić.
- Młody?  -   zapytał retorycznie Niels.  -  Za to ty jesteś kompletnym idiotą!

    Po tych słowach chłopaki zaczęli się szturchać. W efekcie chwilę potem obaj wylądowali na podłodze, okładając się rękoma. Pokręciłem głową i bez słowa wyszedłem z pokoju. Miałem dosyć tych ich wiecznych sprzeczek i kłótni o byle co. Jedyne czego teraz potrzebowałem, to długa kąpiel. Bez skrępowania tuż przy schodach zrzuciłem ciężki płaszcz i w kilku susach znalazłem się na górze. Od razu skierowałem się do przestronnej i jedynej w tym domu łazienki, gdzie nalałem do wanny gorącą wodę. 
    Już po chwili relaksowałem się, patrząc w biały sufit łazienki. Gorąca woda zdawała się zmywać ze mnie nużące zmęczenie, przy okazji stawała się coraz bardziej czerwona i brudna od krwi, która jeszcze do niedawna oblepiała moje ciało niczym pancerz. 
   Takie chwile jak ta, kiedy miałem chwilę spokoju, zawsze przeznaczałem na rozmyślanie o swojej przyszłości i o członkach mojej sfory, którzy mimo wszystko byli dla mnie rodziną. Chociaż często działali mi na nerwy, to jednak uwielbiałem spędzać z nimi czas. 
    Rozmyślania przerwał podniesiony głos mojej matki, która właśnie wróciła z pracy z nocnej zmiany w szpitalu. Nie mogłem zrozumieć potoku jej słów, które wypowiadała w szybkim tempie, ale wiedziałem, że chodziło o zachowanie chłopaków, którzy i jej już dawno zaszli za skórę. Jednak i ona darzyła ich sympatią. To dla nich gotowała ogromną ilość jedzenia, które znikało w trybie natychmiastowym. Wiedziałem, że każdego członka sfory uważała za swojego syna, którym się opiekowała i dbała, aby niczego mu nie zabrakło. Dzięki temu, że była tak wspaniałą kobietą, oni też nie pozostawali jej dłużni. Codziennie rano dostawała świeże kwiaty od każdego z nich. Oczywiście ode mnie też. To była już taka nasza mała i trochę dziwna tradycja, ale dla jej przepięknego uśmiechu jakim wtedy nas obdarzała, opłacało się zrobić wszystko.
   Stwierdziłem, że pasowałoby się z nią przywitać, więc wyszedłem z wanny i okryłem się miękkim ręcznikiem. Z pokoju zabrałem jedną z róż i zszedłem na dół, zostawiając przy tym mokre ślady stóp na drewnianych schodach. W salonie zastałem swoją matkę, która była cała w skowronkach, a w dłoni trzymała trzy róże w różnych kolorach. Moja była biała. Rodzicielka widząc mnie, podeszła bliżej i przytuliła mnie na tyle mocno, że zabrakło mi powietrza. Gdy wypuściła mnie z objęć, wręczyłem jej kwiat, sprawiając tym samym, że obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. 
     Zdawała się być taka szczęśliwa. Jej ulubiona koszulka była mokra od wody na moim ciele i przylegała do niej niczym druga skóra. Ona jednak patrzyła na mnie z taką czułością, jakbym był małym chłopcem i dopiero co wrócił z obozu harcerskiego. 

- Jak tam w pracy?  -  zapytałem, przerywając tak piękną dla mojej matki chwilę.
- Poza tym, że jestem wykończona i ledwo stoję na nogach to dobrze  -  powiedziała moja rodzicielka, ziewając.
- Idź na górę i odpocznij. - Popatrzyłem z troską na jej cienie pod oczami. - Nie martw się, poradzimy sobie.
- Skoro tak mówisz - odparła, patrząc na każdego z nas. - Dziękuję za kwiaty chłopcy.
- Cała przyjemność po naszej stronie  -  oznajmił z uśmiechem Kian.

    Matka jeszcze raz obdarzyła nas ciepłym spojrzeniem, po czym wyszła z salonu i ociężale poczłapała na górę. Przy okazji zaklęła pod nosem, gdy poślizgnęła się na zostawionych przeze mnie mokrych śladach. 
     Usiadłem wygodnie w fotelu obok chłopaków i razem z nimi oglądałem program muzyczny, w którym to osoby z widowni musiały śpiewać. Oczywiście nie obeszło się bez śmiechów i obraźliwych wyzwisk pod adresem fałszujących ludzi.
    W pewnym momencie przypomniała mi się jedna ważna rzecz, o jakiej zupełnie zapomniałem. Zerwałem się z fotela, sprawiając tym samym, że ręcznik, który nadal spoczywał na moich biodrach lekko się zsunął. W ostatniej chwili udało mi się go przytrzymać drżącymi rękoma. Chłopaki popatrzyli na mnie z wyrzutem jak na idiotę, który dostał ataku ADHD. 

- Mads, co ty najlepszego wyprawiasz?  -  zapytał wyraźnie poirytowany Thor  -  Złaź, bo zasłaniasz nam telewizor.

   W normalnych okolicznościach chłopak dostałby ode mnie po łbie, lecz nie miałem teraz czasu na wygłupy. Wybiegłem z salonu, po czym przeskakiwałem po dwa stopnie drewnianych schodów. O ostatni z nich zaczepiłem się, upadając z hukiem na podłogę. Z dołu posłyszałem irytujące śmiechy moich towarzyszy. Wstałem szybciej niż upadłem, podciągając ciągle spadający ręcznik. Wpadłem do pokoju, ubierając się w luźne dresy i ulubioną koszulkę. W pośpiechu założyłem białe skarpetki i adidasy. Na dole byłem kilka sekund później, gotowy do wyjścia z łopatą w dłoni. Tylko na chwilę zajrzałem do salonu, posyłając chłopakom chłodne spojrzenie.
    Wybiegłem tylnymi drzwiami, kierując się w stronę tak dobrze znanego mi lasu. Co jakiś czas zaczepiałem się o wystające korzenie drzew lub słyszałem trzask łamanych pod moim ciężarem gałęzi. Powoli brakowało mi tchu, dostałem kolki. Przemieszczanie w ludzkiej skórze było jak maraton - okropnie wyczerpujące. Nie zaprzestałem jednak biegu, przemykając pomiędzy krzakami i konarami drzew niczym ninja. Po około dwudziestu minutach byłem na miejscu.
    Rozejrzałem się z zaskoczeniem, które powoli przeradzało się w swego rodzaju strach. W lesie zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Nawet natrętny dzięcioł ucichł na jednym z pobliskich drzew. 
    Zobaczyłem ślady walki. Bujna i niezwykle zielona trawa w kilku miejscach pokryta była czerwienią. Niedaleko zobaczyłem kłębki wyrwanej sierści w kolorze bieli. Poczułem jak drętwieje mi każdy centymetr mojego ciała. Jakim cudem on przeżył?  -  zadałem sobie nurtujące mnie pytanie w myślach. 
     Celem mojej wyprawy było zakopanie ciała nieżywego wilka, który zaatakował mnie, próbując odebrać mi terytorium. Teraz jedyne co po nim pozostało to zaschnięta krew i biała sierść. 
     Byłem całkowicie pewien, że po wygraniu przeze mnie walki, owy wilk z trudem wytrzymywał ból, a jego oddech zanikał. Wyraźnie umierał i nikł w oczach. 
     Więc, co do cholery się z nim stało?!
     W oddali posłyszałem wycie przepełnione złością. Był biały dzień, a wilk wyśpiewywał swoje uczucia. 
     Łopata wypadła mi z dłoni, lądując przy mojej lewej stopie.
     To nie był jeden z członków mojej sfory.
     To nie było zwykłe wycie. 
     To był alarm.